wtorek, 25 października 2016

Autowywiad. Dziennikarstwo - suma wykształcenia, pasji & talentu.

fot. wywiad z Mietkiem Szcześniakiem w Krynicy - Zdroju.


Kim jestem i co robię w Krynicy?
- Absolwentką Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, na którym ukończyłam: pięcioletnie studia magisterskie: historię (1993) oraz politologię w zakresie dziennikarstwa(1995). Interesuję się uzdrowiskami polskimi, szczególnie górskimi stąd m.in. mój pobyt pod Górą Parkową. Dwie prace magisterskie poświęciłam Zakopanemu, które - nawiasem mówiąc - na przełomie XIX i XX wieku ostro rywalizowało z Krynicą. Źródłem do napisania obu magisterek była głównie prasa bujnie rozwijającą się w tym okresie pod Giewontem. Cóż, Zakopane poszło w kierunku bycia stolicą sportów zimowych, a Krynica - uzdrowiska. Ale początki oba te miasta miały podobne. Tyle tylko, że zbyt ostry klimat Zakopanego zdyskredytował je jako stację klimatyczną. Uzdrowisko Krynica zaś opiera się na wodach mineralnych.

Po drodze był Paryż?
- Owszem, tuż przed przyjazdem do Krynicy mieszkałam kilka lat w Paryżu. Piękne miasto, moja ulubiona dzielnica - wzgórze Montmartre. Dzielnica malarzy, rzeźbiarzy i tanich sklepów. To także bazylika Sacre Coeur. Najczęściej spędzałam tutaj wolne zazwyczaj soboty. Nad Sekwaną opiekowałam się dziećmi, a przy okazji studiowałam język francuski w Saint Maur des Fosses. Dzięki temu pobytowi poznałam każdą niemal paryską ulicę, a także kulturę Francuzów i Portugalczyków.

I jacy są?
fot. wywiad z Jose Cura.

- Francuzi? Zarówno kobiety, jak i mężczyźni - pachnący, bardzo dobrze ubrani i kochliwi. Panowie nie całują kobiet w rękę, ale znają sztukę ars amandi. Zawsze zachowują bon ton. Lubią jeść (wcale nie znaczy dużo), zwłaszcza bagietki, po które chodzą do „Boulangrie”. Koneserzy kuchni. Bardzo długo celebrują posiłki, w których dominują tradycyjne sery. Raczej nie pielęgnują rodzinnych więzi. Dziadkowie, aby odwiedzić swoje wnuki muszą wizytę z góry zapowiedzieć. Podobnie jest z przyjaciółmi, którzy zazwyczaj nie wpadają od tak sobie. Spotkania towarzyskie są zaaranżowane i ustalone z góry. Zwyczajowo goście przynoszą ze sobą kwiaty i butelkę wina. Siedzą przy stole i dyskutują, tyle że nie o chorobach, ale o polityce, sztuce i innych miłych sprawach. Na stereotypowe „Ca va?” Zawsze odpowiadają „Ca va, bien merci”.

A Portugalczycy, których w Paryżu jest bardzo dużo?
- To zupełnie inna bajka. Mieszkając we Francji przejęli sporo ze zwyczajów Francuzów (np. do posiłków nabiał, wino lub woda), zachowali jednak swoją odrębność kulturową. Kochają taniec i w tej dziedzinie są znakomici. Mają ognisty i porywczy temperament. Mężczyzna jest głową rodziny, czyli buduje dom, poluje i przynosi pożywienie. Posiada autorytet. Na głowie kobiety jest dom i wychowanie dzieci. Na emigracji pod Paryżem Portugalczycy trzymają się razem, pomagają sobie i wpierają się wzajemnie. W gościnności są podobni do Polaków w myśl hasła „Czym chata bogata!”. Nie potrzeba się do nich zapowiadać miesiąc z góry. Susanne, moja portugalska przyjaciółka z Champigny sur Marne bardzo pomogła mi w trudnych chwilach. Mogłam na nią liczyć, także w smutku.
fot. wywiad z Robertem Biedroniem.

Tęsknota?
- Bo to jest tak, ile razy można oglądać wieżę Eiffla, Notre Dame? W Paryżu zrozumiałam tęsknotę Fryderyka Chopina, gdy z okien mieszkania spoglądał na plac Vendôme, nieopodal słynnego Hotelu Ritza. W muzyce, którą komponował z daleka od kraju są więc Mazowieckie pejzaże. Kiedyś patrzyłam w czeluści Sekwany nocą. W rzece odbijała się wyspa Ile de la Cité i słynna katedra. Na sąsiedniej wyspie Ile Saint - Louis (św. Ludwika) z Hotelem Lambert, schronieniem Wielkiej Emigracji (po Powstaniu Listopadowym) i przywódcą Adamem Jerzym Czartoryskim na czele. Niedaleko jest także mieszkanie Marii i Piotra Curie. Teraz wiem, co czuli. Ich uczucia tęsknoty do kraju oddaje twórczość, zarówno poetycka, jak i malarska czy muzyczna.

Wcześniej, przed Paryżem były studia na przełomie dwóch ustrojów politycznych?
-
Tak. Ale, gdyby nie te polityczne przemiany nie dotarłabym nad Sekwanę. Od Zachodu oddzielał Polskę Mur Berliński. Kiedy rozpoczynałam studia, komunizm chylił się ku upadkowi. Byłam przedostatnim rocznikiem, który musiał jeszcze zaliczyć robotnicze praktyki studenckie. Pracowałam z Zakładzie Zieleni Miejskiej, pod Poznaniem. Pieliłam pole, wyrywałam chwasty. Praca na świeżym powietrzu od siódmej do piętnastej. Niektóre koleżanki trafiły jako salowe do szpitala, lub na pocztę roznosząc listy. Chłopcy pracowali w wodociągach…Potem burzliwy 1989 rok. Kończyłam wtedy pierwszy rok historii. Od zawsze studenci tego kierunku, a także innych zwłaszcza humanistycznych studiów byli niepokorni. Pamiętam, gdy aktywiści Niezależnego Zrzeszenia Studentów okupowali budynek Wydziału Historycznego przy ulicy Stalingradzkiej, wkrótce przemianowanej na Niepodległości. Wybory czerwcowe, manifestacje. Dzisiejszy; eurodeputowany Filip Kaczmarek, również student historii był wtedy przewodniczącym NZS na UAM. Na początku 1990 roku stał na czele studentów, którzy zajęli gmach Komitetu Wojewódzkiego PZPR przy Armii Czerwonej(ob. Św Marcin). Żacy żądali przekazania budynku dla uczelni i osiągnęli to. Dzisiaj w budynku tym studiują m.in. historycy. Jako ciekawostkę powiem, że w tych samych uczelnianych murach, i w tym samych czasie co ja historię studiował Roman Giertych, prawnik i polityk.

Skąd pomysł na dziennikarstwo?
- Powiem, coś banalnego. Z zamiłowania do tworzenia. Historia daje szerokie spojrzenie na zachodzące w świecie zjawiska. Uczy logicznego myślenia, ale i wysnuwania wniosków, że to co się dzieje współcześnie, to nic nowego. Wszystko już było, tyle że w innej oprawie. Politologia, a wraz z nią dziennikarstwo to nic innego, jak historia współczesna, tworzącą się na naszych oczach. Studiowanie źródeł historycznych ułatwia rzetelność dziennikarską. A poza tym, dziennikarstwo jest sztuką. Jak każdy artysta, nie czuję się komfortowo, gdy coś lub ktoś ogranicza moją twórczość. Kocham patrzyć, jak spod moich palców wychodzi coś fajnego. Prawdą jest też, że dziennikarstwo wypłynęło z praktyczności. Zaczynało się bezrobocie i wydawało się, że kilkuletnie studia, ukończone dwa fakultety ułatwią start w życie zawodowe.

A ułatwiły?
- Niekoniecznie. A może nawet utrudniły? Zaczynam się nad tym poważnie zastanawiać. Jaki pracodawca chce, aby pracownik wiedział więcej niż on? Żeby był ambitniejszy, rzetelniejszy posiadał lepsze wykształcenie, zdolności i umiejętności? Znał cztery języki obce? Po co komu konkurencja? Poza tym tzw. wolne zawody stały się dostępne dla każdego, kto niekoniecznie - mam wrażenie - jest utalentowany, ale potrafi się wypromować, bo ma np. dobrego managera. Czy wszyscy aktorzy grający w serialach mają talent? Media to czwarta władza, pamiętajmy o tym!

Niemożliwość samorealizacji prowadzi to do frustracji?
- Ogromnej. A nawet przygnębienia i depresji. Niemożność rozwinięcia skrzydeł dla twórcy jest wielką tragedią. To, że nie można przekazać tego, czego się człowiek uczył od najlepszych przez wiele lat. Kosztem wielu wyrzeczeń.

Powróćmy do dziennikarstwa. Jak wyglądają studia?
- No cóż, ciekawie. Na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza studia dziennikarskie były w ramach Politologii. Oprócz przedmiotów typowo politycznych (np. stosunki międzynarodowe, współczesne systemy polityczne) były ścieżki dziennikarskie (np. gatunki dziennikarskie, historia mediów, warsztat dziennikarza, public relations, polski system medialny itp.). Gdy studiowałam, można było wybrać np. pracownię telewizyjną, radiową czy prasową. Staże i praktyki wakacyjne niekoniecznie się z tym wyborem pokrywały. Uczęszczałam na pracownię prasową, ale praktyki miałam w radiu „Mercury” i TVP Poznań. Natomiast w czasie roku akademickiego współpracowałam z „Życiem Uniwersyteckim”. Zajęcia prasowe zaczynała prasówka, czyli kartkówka z przeglądu wydarzeń tygodnia w kraju i na świecie. Prowadziła je redaktor Jolanta Hajdasz z radia „Mercury”, która również wykładała przedmiot „Informacja w radiu i telewizji – historia i współczesność”. Wykłady z Prawa prasowego miał Jacek Sobczak, wybitny specjalista m.in. od prawa prasowego i autorskiego, a także autor komentarzy do ustawy „Prawo prasowe oraz ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych”. Był postrachem, oj był. Dyskusji dziennikarskiej uczył prof. Marceli Kosman.

I ?
-
Hmm. Praktyki? Dzień rozpoczynało spotkanie dziennikarzy w newsroomie z naczelnym i rozdanie tematów. Na początku lat. 90. XX wieku był zupełnie inny warsztat pracy dziennikarza. Wiadomo, nie było komputerów, ani Internetu.. Materiał z sondy ulicznej dla radia sklejałam zwykłą taśmą. Przygotowywałam też do dzienników radiowych teksty, które faksem nadsyłał np. PAP. Olbrzymie, długie zwoje papierów. W czasie, gdy miałam praktyki, z radiem współpracował Maciej Kozłowski, aktor poznańskiego Teatru Nowego.

Najciekawsze wywiady?
- W okresie studiów? Niewątpliwie z pisarką Małgorzatą Musierowicz, siostrą Stanisława Barańczaka wybitnego poety oraz jednego z założycieli Komitetu Obrony Robotników (KOR). Właściwie to chyba był mój debiut, jeśli chodzi o wywiad. Swoista inicjacja! Miałam go napisać na ćwiczenia z warsztatów dziennikarskich . Trafiłam na ulicę Słowackiego, gdzie wtedy mieszkała liczna rodzina Musierowiczów. Najmłodszy Bolek, noszący imię po ojcu, liczył wtedy sześć lat. Pisarka jest niezwykle gościnna. Materiał się nie zachował, z resztą nie był do publikacji. Miałam możliwość poznania również matki słynnego rodzeństwa, z zawodu stomatologa. Autorka słynnej poznańskiej „Jeżycjady” poleciła mnie jej do pomocy w domu. Wiadomo, student musi dorobić. Pamiętam wodę z cytryną w upalne dni, którą mi serwowała.

A późniejsze, już publikowane?
- Trudno mi wymienić, bo było bardzo dużo. W „Życiu Uniwersyteckim”, miesięczniku ukazującym się przy UAM, chyba ze studenckimi matkami. Opowiadały o tym, jak wygląda ich życie w akademiku z maleństwem na ręku. Jedna z nich była w związku z cudzoziemcem. Urodziła dwójkę dzieci. Później dowiedziałam się, że zmarła przy porodzie tego drugiego. Potem było „Życie Kalisza”, lokalny dziennik, do którego robiłam wywiady pod wspólnym cyklem „Portrety kobiet”. Kontynuowałam go mieszkając na Sądecczyźnie dla miesięcznika „Sądeczanin”, gdzie ciekawa była niewątpliwie rozmowa ze śpiewaczką Grażyną Brodzińską. Ukazały się też wywiady m.in. z przewodniczką Miłką Koszucką, przewodniczącą RM Małgorzatą Półchłopek czy malarką Grażyną Petryszak.

Dla telewizji Małopolskie TV?
- Krynica i Muszyna oraz Nowy Sącz obfitują w mnóstwo tematów nadających się do publikacji, w tym także jeśli chodzi o wywiady. Przyjeżdża tutaj mnóstwo znanych w kraju i na świecie osób. Osoby z tzw. Czerwonego Dywanu, pierwszych stron gazet. Trudno wymienić jednego rozmówcę. Dobrym i ciekawym rozmówcą jest prof. Grzegorz Kołodko, polityk, ale również podróżnik, fotograf i sportowiec. Zawsze ma coś ciekawego i nowego do powiedzenia. Dwukrotnie rozmawiałam z nieżyjącą już niestety, pisarką i satyrykiem Marią Czubaszek, która z kolei potrafiła zagadać rozmówcę. Konkretną rozmówczynią była Kayah, miła i serdeczna. Także 101 letnia Danuta Szaflarska, dama powojennego kina rodem z Kosarzysk. Cała plejada gwiazd przyjeżdża na Święto Wód Mineralnych, Festiwal im. Jana Kiepury, Forum Ekonomiczne i Festiwal Biegowy, cykl "Krynica - Źródłem Kultury" czy Jesienny Festiwal Teatralny w Nowym Sączu. Politycy, ekonomiści, ludzie kultury i sztuki, sportowcy.

Czym jest dziennikarstwo?
- Sumą wykształcenia, pasji i talentu, ale także doświadczeń. To umiejętność szerokiego spojrzenia na świat, oddzielania ziarna od plew. Bycie na bieżąco z tym, co się aktualnie wokół nas dzieje. Ale nie tylko, to także wiedza z różnych dziedzin życia (m.in. historii, kultury i sztuki, polityki, sportu). Umiejętność rozmawiania z ludźmi i wytworzenia atmosfery takiej, w której rozmówca czuje się bezpiecznie i komfortowo. Tego wszystkiego starałam się nauczyć słuchaczy i studentów, prowadząc zajęcia z Komunikacji Społecznej na Podyplomowym Studium Edukacji Czytelniczej i Medialnej UAM i na Warsztatach dziennikarskich. Na pewno dobrym i rzetelnym dziennikarzem nie staje się z dnia na dzień. Nie wystarczy dobry wygląd i blichtr! Czyli to co obserwuję w mediach.


Dziennikarz na rozdrożu?
 - Można tak powiedzieć. Od kilku lat mieszkam w Krynicy, a wybrałam to miasto, bo jest nie tylko przepięknie położone, ale ma też mnóstwo interesujących rzeczy do zaoferowania. Wystawy, spotkania autorskie, koncerty, przedstawienia, a także wycieczki po Sądecczyźnie (ale nie tylko!). Dysponuje wspaniałą bazą rekreacyjno – zabiegową, hotelami i punktami gastronomicznymi na każdą kieszeń. Norman Davis tutaj zaczął pisać jedną ze swoich książek historycznych! Wtopiona w górski krajobraz Krynica inspiruje do tworzenia malarzy, rzeźbiarzy, fotografów, pisarzy poetów. Słynie przede wszystkim z sierpniowego Festiwalu im Jana Kiepury oraz wrześniowego Forum Ekonomicznego. Zimą ośnieżona wygląda jak miasteczko z bajki, a latem – zachwyca „dzbanem”, „łabędziem”, „zieloną żabą” i klombami z kwiatów. Wierzyłam, że tu zostanę na zawsze. Ale do życia potrzeba czegoś więcej, czegoś zwyczajnego. Przysłowiowego chleba dla ciała, a co ważniejsze dla duszy - docenienia. - „Pecunia non olet”. 

3 komentarze:

  1. Bardzo ciekawy wywiad, tylko mam jedną malutką poradę - dopisz lead w którym dodasz, że jest z Tobą. Jak zaczęłam czytać to byłam zdezorientowana (myślałam że z Mietkiem ;).

    Poza tym szczegółem to świetna, wartościowa treść, z dbałością o szczegóły. Mało teraz takich.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zawsze zastanawia mnie, skąd biorą się różnice w narodowościach. Jedni są gościnni, inni serdeczni, inni wrogo nastawieni, jedni lubią jeść, inni tańczyć. Świat dzięki temu jest bardzo kolorowy.

    OdpowiedzUsuń