Kasia Zielińska, aktorka i wokalistka, ale też producentka. To
ostatnie zajęcie jest dla Pani nowym wyzwaniem?
- To ciekawe doświadczenie i czasochłonne zajęcie. Dużo stresu zawiera
się w słowie „producent”, bo nie tylko muszę dbać o zdobywanie finansów, ale i o
zgranie wszystkich detali – od guzika w kostiumie po plakat na mieście. „Berlin
4 rano” i „Sofia de Magico” są to też spektakle, do których kupiłam scenariusz, prawa i w których gram. To spełnienie moich marzeń. Oczywiście, co do obsady ról
pozostawiłam wolną rękę reżyserowi.
„Berlin 4. rano” nasuwa mi na
myśl „Kabaret” z Lizą Minnelli…
- „Berlin 4. rano” nawiązuje do kabaretu berlińskiego. Jest
rozrywką żywcem wyjętą z lat 20. 30 XX wieku, z zadymionej knajpy. Dosyć
pikantny, z dużą dawką muzyki oraz tańca w
wykonaniu Rafała Maseraka i Ani Głogowskiej. Chociaż my z Kacprem Kruszewskim
staramy się im dorównać. Natomiast bardzo zabawne są teksty i sytuacje. Chociaż nie tylko. Czasem powodujemy, że ludzie płaczą.
W Pani biografii przeczytałam o tym, że pewną rolę odegrała w Pani życiu Sława Przybylska.
- Do Pani Sławy Przybylskiej jeździłam na różnego rodzaju warsztaty. Poznałam
ją jeszcze wtedy, gdy uczęszczałam do szkoły średniej w Starym Sączu. Często
wakacje czy ferie zimowe spędzałam u niej w domu. Czytałam tam dużo poezji, uczyłam
się śpiewać. Dzięki niej zakochałam się w piosence żydowskiej i ta miłość moja
trwa do dziś. Sława Przybylską jest moją nie tylko idolką, którą uwielbiam słuchać i podziwiać. Ale i nauczycielką, bo wiele się od niej nauczyłam. Do dziś utrzymuję z nią
kontakt i jej mężem Janem Krzyżanowskim, którzy mieszkają pod Warszawą.
Śledzimy swoje koncerty, spektakle. Wiemy, co się u nas nawzajem dzieje.
Nagroda Publiczności Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, którą Pani otrzymała jakiś czas
temu, czym jest dla Pani?
- Tak, to już jakiś czas temu, gdy ją dostała. To nagroda mobilizująca.
Nigdy nie zdobyłam pierwszego, drugiego czy trzeciego miejsca. Zdobyłam nagrodę publiczności Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, Festiwalu
Interpretacji Piosenki A. Osieckiej w Warszawie. Te nagrody bardzo mobilizują, tak
jak i "Telekamera", która jest przecież nagrodą publiczności. Myślę, że to najbardziej
pożądana nagroda dla piosenkarza, aktora. Jest wyznacznikiem tego, że ludzie
chcą przyjść i posłuchać oraz tego, że to co
robię ma wartość. To jest dla mnie złoty medal.
Pochodzi Pani ze Starego Sącza. Czy trudny był Pani aktorski start w
Warszawie?
- Na pewno trudny, wymagający cierpliwości. Mam trzydzieści parę lat i
może powinnam to, co teraz robię robić w wieku lat dwudziestu. Natomiast uważam, że
jest to dobry czas. Człowiek docenia to, co zrobił. Myślę, że wszystko jest
bardziej dojrzalsze. Poza tym nauczyłam się dużej pokory w zawodzie, że nie od razu wszystko dostaję, tylko
muszę to sobie wypracować. Muszę się doskonalić, aby robić kolejne rzeczy. Na przykład
„Berlin 4. rano” czy „Sofia de Magico” zrobiłam niedawno, czego bym
nie zrobiła wcześniej. Musiałam nauczyć się tańca, stąd "Taniec z gwiazdami" bardzo
mi się przydał. Czy też musiałam szkolić śpiew. Gdybym zrobiła to w wieku
dwudziestu lat, pewnie bym tak tego nie doceniała. Może nie byłoby to tak
dobre?
Oglądałam Panią w komedii "Ślub
doskonały" podczas Jesiennego Festiwalu Teatralnego w Nowym Sączu. Zagrała Pani
Ritę. Utożsamia się Pani z bohaterką?
- Rita stworzona jest na potrzeby spektaklu. Chyba nie jestem tak stanowcza
w życiu i tak wymagająca, i tak traktująca mężczyzn oraz koleżanki. Natomiast
bardzo lubię tę rolę, bo to duże wyzwanie. Rola bardzo energetyczna. Zawsze po
tym spektaklu wychodzę zdarta. Bardzo się nakrzyczę.
Dwa słowa od Pani dla Małopolskie TV
- Bardzo się cieszę, że po raz
kolejny mogę w rodzinnych stronach, bo jestem ze Starego Sącza,
grać i występować. A jeśli mogę tu przyjechać, to zawsze to przeżywam i jest to dla
mnie ogromne wyróżnienie. Zapraszam serdecznie też do Warszawy do Teatru Roma, Kwadrat
i Komedia.
Dziękuję za rozmowę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz